Relacja

BERLINALE 2012: Christian Bale supermanem w sutannie

Filmweb / autor : /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2012%3A+Christian+Bale+supermanem+w+sutannie-82400
W trakcie konferencji prasowej po premierze najnowszego filmu Zhanga Yimou prowadzący przywitał reżysera, nazywając go przyjacielem festiwalu, który nareszcie powraca do Berlina. Filmy Yimou brały udział kilkukrotnie w konkursie głównym imprezy. "Czerwone sorgo" zostało nagrodzone Złotym Niedźwiedziem w 1987 roku.

Przez ostatnie lata Yimou wywoływał dużo kontrowersji. Reżyser "Zawieście czerwone latarnie" jest zaliczany do tzw. piątej generacji chińskiego kina. Jej twórcy mieli odwagę pokazywać w swoich filmach problem zderzenia wolności jednostki i totalitaryzmu. Ostatnie, monumentalne filmy Yimou (szczególnie "Hero" i "Cesarzowa") były odczytywane jako manifestacje zgody i poparcia dla "nowoczesnej" Chińskiej Republiki Ludowej.

"Flowers of War" opowiada o masakrze w Nankinie z końca lat trzydziestych, która jest zaliczana do najbardziej krwawych rzezi na froncie dalekowschodnim II Wojny Światowej. 13 grudnia 1937 roku armia japońska wkracza do stolicy Chin, Nankinu i rozpoczyna regularną rzeź miasta. Terror wśród ludności cywilnej to przede wszystkim masowe egzekucje, gwałty na kobietach, których ciała deprawowano na ulicach i ciągłe rewizje.

Nankiński gwałt do dziś pozostaje "kością niezgody" w międzynarodowej dyplomacji, podobnie jak istnienie tzw. comfort women (przymusowe prostytutki japońskiej armii), które również były werbowane przez Japończyków na terenie miasta Nankin. Japonia do dnia dzisiejszego nie przyznaje się do popełnienia wielu zbrodni na ludności cywilnej z okresu II Wojny Światowej, co jest jednoznaczne z odmową wypłacenia odszkodowania ofiarom. W takiej sytuacji film Zhanga Yimou wypada potraktować jako manifest polityczny.

"Flowers of War" ukazuje wydarzenia nankińskie z perspektywy kobiet zamkniętych w katolickim kościele, do którego przybywa amerykański tanatopraktyk, John Miller (Christian Bale). Jankes ma przygotować przed pogrzebem zwłoki księdza z miejscowej parafii. W trakcie japońskiego ataku niespodziewanie przywdziewa sutannę i zaczyna udawać księdza. Pod jego opieką znajdują się dwie grupy kobiet. Z jednej strony wzorowe uczennice szkoły katolickiej w granatowych mundurkach. Z drugiej – prostytutki z nankińskiej dzielnicy czerwonych latarni, które siłą wdarły się do budynku kościelnego w poszukiwaniu schronienia.

Schematy przebieranek, zamiany ról i gorące uczucie między główną kurtyzaną, a "człowiekiem z Zachodu" to tylko niektóre klisze, którymi Zhang Yimou karmi swoją widownię. "Flowers of War" to historyczny monument, który do granic możliwości wychwala bohaterstwo chińskich żołnierzy, jednocześnie eksploatując cierpienie ofiar okupacji Nankinu.

Po raz kolejny na tym festiwalu mamy do czynienia z filmem pokazywanym w głównej selekcji, który ma na celu przede wszystkim wizualizację "zapomnianej, przemilczanej historii" pełnej okrucieństwa i przemocy. Po raz kolejny, podobnie jak w przypadku "In The Land of Blood and Honey" Angeliny Jolie tragedia wojenna musi być okraszona melodramatycznym wątkiem, a eskalacja przemocy ma stanowić tło romansu. Na dokładkę patriotyczne slogany, mocne wybuchy z dość kiepskimi efektami specjalnymi i niezniszczalne "stopklatki" i zwolnienia kamery, w trakcie których kule dziurawią ciała ofiary, a krew obryzguje twarze niewinnych świadków. Istny cyrk, w którym rzeczywiście brakuje już tylko kabaretowych numerów estradowych, które byłby wykonywane w przerwach między masakrami.

Nankiński gwałt jest wydarzeniem historycznym, które wywarło ogromny wpływ na powojenną pamięć Dalekiego Wschodu. Dobrze, że "The Flowers of War" nie jest jedynym filmem, który próbuje przepracować temat japońskiej okupacji. Dwa lata temu na Warszawskim Festiwalu Filmowym został pokazany film "Miasto życia i śmierci" Chuana Lu (nagrodzony na festiwalu w San Sebastian). W takiej sytuacji o filmie Zhanga Yimou można po prostu zapomnieć.

Za zamkniętymi drzwiami

W tegorocznym konkursie głównym 62. Festiwalu Filmowego w Berlinie biorą udział aż trzy niemieckie filmy. "Was bleibt" (ang. "Home For The Weekend") Hansa-Christiana Schmida to historia spotkania rodziców i dorosłych dzieci, które tylko udają szczęśliwe... Autorem zdjęć do filmu niemieckiego reżysera jest polski operator Bogumił Godfrejow, z którym Schmid współpracował już m.in. przy poprzednich fabułach - "Requiem" i "Storm".



Marko (Lars Eidinger) jest trzydziestoletnim pisarzem, który właśnie zadebiutował na rynku wydawniczym. Nie układa mu się w życiu prywatnym, co skrzętnie ukrywa. Mieszka w Berlinie, z dala od domu rodzinnego. Tradycyjnie kilka razy w roku spędza czas z rodzicami i bratem. Tym razem w podróży towarzyszy mu jedynie kilkuletni synek.

Na pierwszy rzut oka rodzina Heidtmanów to wzór cnót i symbol symbiozy. Przepięknie urządzony dom, wystawne obiady, koniecznie z kieliszkiem wina i dobrze odchowani synowie, z których rodzice mogą być dumni. Brat Marko, Jakob mieszka na stałe w rodzinnej miejscowości. Prowadzi własną praktykę dentystyczną i próbuje urządzić dom, w którym zamieszka ze swoją ukochaną. Weekendowe spotkanie rodzinne ma być czasem spędzonym wspólnie. Nikt nie spodziewa się, że już w trakcie pierwszego obiadu, matka Gitte wygłosi mini przemowę, w trakcie której postawi swoją rodzinę przed faktem dokonanym.

W filmie Schmida bohaterów dręczą sekrety, które ukrywają przed innymi członkami rodziny. Brak pieniędzy, urażona duma syna, który nie jest w stanie się sam utrzymać i strach przed chorobą psychiczną matki. Heidtmanowie próbują nie wychodzić ze swoich ról. Za wszelką cenę robią dobrą minę do złej gry. W sieci wzajemnych pretensji i żalu bardzo rzadko dochodzi do szczerych rozmów. Momentem przełomowym będzie zniknięcie jednego z aktorów tego rodzinnego spektaklu, które chyba powinno się traktować jako rodzaj poświęcenia dla dobra bliskich.

Heidtmanowie w "Was bleibt" mają być symbolem typowej "zachodniej" rodziny inteligenckiej, w której, zgodnie z wymogami etykiety, liczy się przede wszystkim solidne wykształcenie, maniery i dobry gust. W świecie wykreowanym przez Schmida, zgodnie z zamysłem reżysera odbijają się problemy współczesnych trzydziestolatków z Europy Zachodniej, którzy sami zaczynają budować "domowe ogniska". Jeśli już dochodzi do zmiany rytuału funkcjonowania w nowoczesnych domkach na przedmieściach, to zawsze jest to równoznaczne ze stworzeniem nowego schematu, który uspokaja skołowane nerwy.

Portret rodzinny w "Was bleibt" nie ma koniec końców żadnej rysy. Wieloletni "problem", który spędzał sen z powiek wszystkim domownikom w końcu znika. Dzięki temu pozostali mogą odetchnąć w spokoju i spotkać się dopiero na święta Bożego Narodzenia, w trakcie których atmosfera wzajemnej miłości jest tak wszechogarniająca, że nie sposób myśleć o nieobecnych.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones